wtorek, 19 października 2021

Kilka słów o wystawie stałej w Muzeum Sybiru w Białymstoku

 

17 września miałem zaszczyt uczestniczyć w uroczystościach otwarcia Muzeum Sybiru w Białymstoku. Jestem pod wrażeniem doskonałej organizacji, ogromnej liczby wolontariuszy, którzy informowali, pokazywali drogę i otaczali opieką starszych już gości – przybyłych na ten dzień Sybiraków. Wśród wielu przemówień największe wrażenie zrobiły na mnie słowa Sybiraków: prezesa ZS Kordiana Borejki i prof. Elżbiety Smułkowej. Oszczędne, bez epatowania niepotrzebnymi sloganami, pełne szacunku dla niewinnych ofiar, mogą być dla nas wzorem także pod względem polszczyzny.

Tak się złożyło, że wystawę prezentowaną w Muzeum mogłem obejrzeć dwukrotnie, z dwoma różnymi przewodnikami. Raz jako zaproszony gość, drugi raz jako zwiedzający z kupionym przez internet biletem. Mogłem więc przyjrzeć się jej dokładniej.

Organizatorom przyszło zmierzyć się z niełatwym zadaniem zwięzłego przekazania ogromnego materiału dotyczącego zesłań. Słusznie przy tym założyli, że potencjalny widz/zwiedzający może potrzebować wprowadzenia w temat, zarówno jeśli chodzi o geografię jak i historię. Do tego nadmiar informacji może być nużący, zwłaszcza w czasach, gdy każdą informację możemy sobie na smartfonie przewinąć, bez oglądania czy odsłuchiwania całości. W kilku miejscach przewodnicy skupiają uwagę zwiedzających na historii jednego eksponatu, na przygotowanych stanowiskach można odsłuchać wywiadów z deportowanymi (o ile oczywiście nie jesteśmy w zorganizowanej grupie, o czym później). Duże wrażenie robią też „rzeki słów” tych, które często pojawiają się w zesłańczych relacjach, wyświetlające się pod stopami widzów.

Wystawa chronologicznie wprowadza nas w atmosferę Kresów, następnie deportacji, transportu, życia na zesłaniu, tworzeniu się obu polskich armii.

Rzuca się w oczy brak przedstawienia różnorodności narodowościowej Kresów, brak na przykład wyników spisu ludności, zupełnie pominięto realia przedwojennej wsi polskiej: biedy, głodu ziemi, konfliktów etnicznych wynikających z „akcji zachowania polskiego stanu posiadania”. Eksponowane są grupy ziemiańska i urzędnicza (leśnicy, nauczyciele), brak jest (czy też nie zauważyłem) grupy chłopskiej, a przecież osadnicy wojskowi i koloniści, deportowani w pierwszej kolejności, byli rolnikami. Rolnictwo było przed wojną podstawą utrzymania większości mieszkańców, nie tylko na Kresach. W licznych wspomnieniach mówi się o chodzeniu na wsi boso – nie zauważyłem ani jednej fotografii przedstawiających bosych ludzi. Odniosłem wrażenie, że wieś reprezentowana jest przez kołowrotek znajdujący się w jednej z gablot, a przecież ani on, ani kilka innych drobnych przedmiotów nie są w stanie oddać realiów wsi.

Bardzo pozytywnie oceniam pomysł zgromadzenia grupy zwiedzających w wagonie wyposażonym w prycze i występujące w relacjach zesłańczych korytko do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Pozwala to fizycznie odczuć i zrozumieć w minimalnym choć zakresie straszne warunki panujące w czasie transportu.

Z kolei sala wypełniona bielą, sylwetkami drzew i szumem wiatru dobiegającym z głośników wzbudza mieszane uczucia, być może o ocenę należało by poprosić młodsze pokolenie, na przykład uczniów.

Fragment wystawy dotyczący przyrody i kolonizacji Syberii jest bardzo dobrym odcięciem się od dziwacznego mitu/stereotypu „nieludzkiej ziemi” pokutującym w zbiorowej świadomości i bezmyślnie powtarzanym przy każdej okazji. W wielu sybirackich relacjach znajdujemy jasne stwierdzenie: nieludzki był system, a nie ziemia. Przewodnicy wyjaśniali zwiedzającym różnicę między terminami Sybir (jako miejsce zsyłki obejmujący także dawne azjatyckie republiki i europejską część ZSRR) i Syberia (ten problem jest mi dobrze znany ze spotkań z mieszkańcami dawnego ZSRR, które zwyczajowo zaczynam od tego właśnie rozgraniczenia). Ta część wystawy sprawia jednak wrażenie „przyklejenia”, wywołuje też pewien niedosyt u osób zainteresowanych tematem. Faktem jest, że właściwie trudno byłoby znaleźć inne miejsce dla przekazania tych informacji, nie wywołując podobnego wrażenia, a temat ten jest w sumie uzupełnieniem. Być może opowieść o Syberii, zsyłkach carskich i dobrowolnym osadnictwie powinna otwierać wystawę.

Próba przedstawienia realiów życia w ZSRR, dokąd przybyli deportowani, wymaga uzupełnienia. Poraża wypowiadana przez przewodników teza o całkowitym panowaniu propagandy państwowej nad umysłami mieszkańców. Przeczą temu liczne bunty i powstania. W relacjach bystrzyckich sybiraków przewijają się informacje o powstaniu w rejonie suzackim w południowym Kazachstanie (w Kazachskiej SRR w latach 30 XX wieku było takich powstań ponad 70!), nie mówiąc już o ogromnym i długotrwałym powstaniu w obwodzie tambowskim. Polscy zesłańcy od towarzyszy niedoli słyszeli o operacji rozkułaczania1 wsi, o głodzie lat 20. i 30. Co więcej, dość często zesłani obywatele polscy2 zajmowali baraki wybudowane wcześniej przez deportowanych chłopów, którzy do tego czasu wymarli, bądź zostali przesiedleni w inne miejsce. Wiemy też o radzieckich dysydentach, pierestrojce, otwarciu niektórych archiwów w latach 90, odzyskaniu niepodległości przez republiki związkowe, a przecież wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby działania radzieckiej propagandy i systemu represji były w pełni skuteczne.

Podobnie sprowadzenie terroru państwowego w ZSRR tylko do Operacji Polskiej NKWD, wydaje się być nadmiernym uproszczeniem powodującym, że brakuje informacji o tym, że terrorowi były poddawane wszystkie bez wyjątku grupy społeczne i narodowości.

Duże wrażenie robi sala z rzeczami, które przetrwały zesłanie i wraz z rodzinami wróciły do Polski. Skąpe, punktowe oświetlenie, skupienie uwagi na historii jednego eksponatu z pewnością pomagają przy oprowadzaniu zorganizowanych grup. Uderza jednak brak opisów przy poszczególnych eksponatów będących przecież rodzinnymi relikwiami. Przetrwały one ciężkie czasy zsyłki, przejechały tysiące kilometrów, pieczołowicie przechowywanie przez kilkadziesiąt lat służyły i powinny służyć zachowaniu pamięci. W gablotach leżą anonimowo, sprawiając wrażenie porzucenia. Eksponat, na którym przewodnicy koncentrują uwagę zwiedzających, dziecięcy pluszowy miś, należał do konkretnego dziecka, później został podarowany innemu dziecku. O ile jeden z przewodników podał nazwiska i opisał pokrótce losy obu dzieci, to drugi te szczegóły pominął. Tak więc jako zwiedzający zdani jesteśmy wyłącznie na informacje od przewodnika. Podobnie będzie, gdy zainteresowani którymś z poprzednich eksponatów po prostu nie zdążymy na moment, w którym przewodnik opowiada o historii przedmiotu.

W kilku gablotach opisy się pojawiają, ale na przykład zdjęcia dzieci z Polskich Domów Dziecka są opisane zbiorowo. Podane są wprawdzie miejscowości, ale bez ich przypisania do konkretnego zdjęcia. Co gorsze, zamieszczona reprodukcja listy dzieci, znajdująca się na odwrocie jednego z tych zdjęć, jest częściowo zasłonięta. Sprawia to przykre wrażenie.

Realia zesłańczego życia są na wystawie przedstawione dobrze. Podobnie jak opisany wcześniej wagon, duże wrażenie robią rekonstrukcje obozowego baraku i szkolnej izby. Szkoda tylko, że nauczyciele zostali opisani jako bezwzględni realizatorzy państwowej polityki, a przecież często byli to zesłańcy – obywatele radzieccy, czy w późniejszym okresie także obywatele polscy.

Ogromnym plusem jest równorzędne (oczywiście z zachowaniem chronologii) pokazanie dwóch dróg wyjścia z piekła zsyłki: Armii Andersa, Armii Berlinga. Pierwsza była przez dziesięciolecia przemilczana, druga bywa w ostatnich latach pomijana. Zarówno opisy jak i informacje przekazane przez przewodników są obiektywne i wyważone. Na uwagę zasługuje zdanie wypowiedziane przez jednego z przewodników (cytuję z pamięci): „niczyja to wina ani zasługa, kto do której armii trafił”.

Repatriacja… przechodząc koło wagonów, z których spoglądają na nas wynędzniali i obdarci tułacze, stąpamy po miękkiej podłodze. Ma to za zadanie zwrócić uwagę na niepewność losu w nowym miejscu. I takie opinie rzeczywiście pojawiają się w relacjach sybirackich.

Zaskoczyła mnie zupełna nieobecność informacji o naszych przyjaciołach z Rosji i byłych republik radzieckich, bez mozolnej pracy których niemożliwe byłoby zgromadzenie ogromnej bazy danych o represjonowanych obywatelach polskich. Wymienię tylko zmarłego w tym roku Michaiła Borysowicza Rogacziowa ze stowarzyszenia „Pokajanje”, który opracował i wydał 13 tomów zawierających dane osób represjonowanych, dwa z nich poświęcone obywatelom polskim. A przecież osób tych jest bardzo wiele, od naukowców, bibliotekarzy, po pracowników leśnych. Wypadałoby o nich wspomnieć.

Niniejszy tekst nie pretenduje do roli opisu, z pewnością pominąłem w nim wiele informacji i mam świadomość subiektywności. Do czasu jego ukończenia nie przeglądałem obszernego katalogu wystawy, aby skoncentrować się wyłącznie na tym, co zauważyłem w trakcie zwiedzania. Być może z pomocą katalogu można odnaleźć te informacje, których na wystawie mi brakowało, ale chyba nie takie powinno być zamierzenie autorów.

Czy zatem warto zwiedzić Muzeum Sybiru? Zdecydowanie tak.

Janusz Kobryń

Bystrzyckie Stowarzyszenie Pamięci Zesłańców Sybiru i Ofiar Represji

1Termin rozkułaczanie jest przez wiele osób zajmujących się upamiętnianiem ofiar uznawany za poniżający. Deportowani byli pracowitymi i zaradnymi rolnikami, stąd trafniejszy wydaje się termin „odchłopienie” (раскрестьянивание) wsi.

2Wśród deportowanych byli obywatele polscy różnych narodowości.

Wystawa „Śladami zesłańców w południowym Kazachstanie"

  Wystawa prezentuje część materiałów zgromadzonych w czasie ekspedycji badawczych prowadzonych w rejonach suzackim i turkiestańskim obecne...