17 września miałem zaszczyt
uczestniczyć w uroczystościach otwarcia Muzeum Sybiru w
Białymstoku. Jestem pod wrażeniem doskonałej organizacji, ogromnej
liczby wolontariuszy, którzy informowali, pokazywali drogę i
otaczali opieką starszych już gości – przybyłych na ten dzień
Sybiraków. Wśród wielu przemówień największe wrażenie zrobiły
na mnie słowa Sybiraków: prezesa ZS Kordiana Borejki i prof.
Elżbiety Smułkowej. Oszczędne, bez epatowania niepotrzebnymi
sloganami, pełne szacunku dla niewinnych ofiar, mogą być dla nas
wzorem także pod względem polszczyzny.
Tak się złożyło, że wystawę
prezentowaną w Muzeum mogłem obejrzeć dwukrotnie, z dwoma różnymi
przewodnikami. Raz jako zaproszony gość, drugi raz jako zwiedzający
z kupionym przez internet biletem. Mogłem więc przyjrzeć się jej
dokładniej.
Organizatorom przyszło zmierzyć się z
niełatwym zadaniem zwięzłego przekazania ogromnego materiału
dotyczącego zesłań. Słusznie przy tym założyli, że potencjalny
widz/zwiedzający może potrzebować wprowadzenia w temat, zarówno
jeśli chodzi o geografię jak i historię. Do tego nadmiar
informacji może być nużący, zwłaszcza w czasach, gdy każdą
informację możemy sobie na smartfonie przewinąć, bez oglądania
czy odsłuchiwania całości. W kilku miejscach przewodnicy skupiają
uwagę zwiedzających na historii jednego eksponatu, na
przygotowanych stanowiskach można odsłuchać wywiadów z
deportowanymi (o ile oczywiście nie jesteśmy w zorganizowanej
grupie, o czym później). Duże wrażenie robią też „rzeki słów”
tych, które często pojawiają się w zesłańczych relacjach,
wyświetlające się pod stopami widzów.
Wystawa chronologicznie wprowadza nas w
atmosferę Kresów, następnie deportacji, transportu, życia na
zesłaniu, tworzeniu się obu polskich armii.
Rzuca się w oczy brak przedstawienia
różnorodności narodowościowej Kresów, brak na przykład wyników
spisu ludności, zupełnie pominięto realia przedwojennej wsi
polskiej: biedy, głodu ziemi, konfliktów etnicznych wynikających z
„akcji zachowania polskiego stanu posiadania”. Eksponowane są
grupy ziemiańska i urzędnicza (leśnicy, nauczyciele), brak jest
(czy też nie zauważyłem) grupy chłopskiej, a przecież osadnicy
wojskowi i koloniści, deportowani w pierwszej kolejności, byli
rolnikami. Rolnictwo było przed wojną podstawą utrzymania
większości mieszkańców, nie tylko na Kresach. W licznych
wspomnieniach mówi się o chodzeniu na wsi boso – nie zauważyłem
ani jednej fotografii przedstawiających bosych ludzi. Odniosłem
wrażenie, że wieś reprezentowana jest przez kołowrotek znajdujący
się w jednej z gablot, a przecież ani on, ani kilka innych drobnych
przedmiotów nie są w stanie oddać realiów wsi.
Bardzo pozytywnie oceniam pomysł
zgromadzenia grupy zwiedzających w wagonie wyposażonym w prycze i
występujące w relacjach zesłańczych korytko do załatwiania
potrzeb fizjologicznych. Pozwala to fizycznie odczuć i zrozumieć w
minimalnym choć zakresie straszne warunki panujące w czasie
transportu.
Z kolei sala wypełniona bielą,
sylwetkami drzew i szumem wiatru dobiegającym z głośników wzbudza
mieszane uczucia, być może o ocenę należało by poprosić młodsze
pokolenie, na przykład uczniów.
Fragment wystawy dotyczący przyrody i
kolonizacji Syberii jest bardzo dobrym odcięciem się od
dziwacznego mitu/stereotypu „nieludzkiej ziemi” pokutującym w
zbiorowej świadomości i bezmyślnie powtarzanym przy każdej
okazji. W wielu sybirackich relacjach znajdujemy jasne
stwierdzenie: nieludzki był system, a nie ziemia. Przewodnicy
wyjaśniali zwiedzającym różnicę między terminami Sybir (jako
miejsce zsyłki obejmujący także dawne azjatyckie republiki i
europejską część ZSRR) i Syberia (ten problem jest mi dobrze
znany ze spotkań z mieszkańcami dawnego ZSRR, które zwyczajowo
zaczynam od tego właśnie rozgraniczenia). Ta część wystawy
sprawia jednak wrażenie „przyklejenia”, wywołuje też pewien
niedosyt u osób zainteresowanych tematem. Faktem jest, że właściwie
trudno byłoby znaleźć inne miejsce dla przekazania tych
informacji, nie wywołując podobnego wrażenia, a temat ten jest w
sumie uzupełnieniem. Być może opowieść o Syberii, zsyłkach
carskich i dobrowolnym osadnictwie powinna otwierać wystawę.
Próba przedstawienia realiów życia w
ZSRR, dokąd przybyli deportowani, wymaga uzupełnienia. Poraża
wypowiadana przez przewodników teza o całkowitym panowaniu
propagandy państwowej nad umysłami mieszkańców. Przeczą temu
liczne bunty i powstania. W relacjach bystrzyckich sybiraków
przewijają się informacje o powstaniu w rejonie suzackim w
południowym Kazachstanie (w Kazachskiej SRR w latach 30 XX wieku
było takich powstań ponad 70!), nie mówiąc już o ogromnym i
długotrwałym powstaniu w obwodzie tambowskim. Polscy zesłańcy od
towarzyszy niedoli słyszeli o operacji rozkułaczania
wsi, o głodzie lat 20. i 30. Co więcej, dość często zesłani
obywatele polscy
zajmowali baraki wybudowane wcześniej przez deportowanych chłopów,
którzy do tego czasu wymarli, bądź zostali przesiedleni w inne
miejsce. Wiemy też o radzieckich dysydentach, pierestrojce, otwarciu
niektórych archiwów w latach 90, odzyskaniu niepodległości przez
republiki związkowe, a przecież wszystko to nie byłoby możliwe,
gdyby działania radzieckiej propagandy i systemu represji były w
pełni skuteczne.
Podobnie sprowadzenie terroru
państwowego w ZSRR tylko do Operacji Polskiej NKWD, wydaje się być
nadmiernym uproszczeniem powodującym, że brakuje informacji o tym,
że terrorowi były poddawane wszystkie bez wyjątku grupy społeczne
i narodowości.
Duże wrażenie robi sala z rzeczami,
które przetrwały zesłanie i wraz z rodzinami wróciły do Polski.
Skąpe, punktowe oświetlenie, skupienie uwagi na historii jednego
eksponatu z pewnością pomagają przy oprowadzaniu zorganizowanych
grup. Uderza jednak brak opisów przy poszczególnych eksponatów
będących przecież rodzinnymi relikwiami. Przetrwały one ciężkie
czasy zsyłki, przejechały tysiące kilometrów, pieczołowicie
przechowywanie przez kilkadziesiąt lat służyły i powinny służyć
zachowaniu pamięci. W gablotach leżą anonimowo, sprawiając
wrażenie porzucenia. Eksponat, na którym przewodnicy koncentrują
uwagę zwiedzających, dziecięcy pluszowy miś, należał do
konkretnego dziecka, później został podarowany innemu dziecku. O
ile jeden z przewodników podał nazwiska i opisał pokrótce losy
obu dzieci, to drugi te szczegóły pominął. Tak więc jako
zwiedzający zdani jesteśmy wyłącznie na informacje od
przewodnika. Podobnie będzie, gdy zainteresowani którymś z
poprzednich eksponatów po prostu nie zdążymy na moment, w którym
przewodnik opowiada o historii przedmiotu.
W kilku gablotach opisy się pojawiają,
ale na przykład zdjęcia dzieci z Polskich Domów Dziecka są
opisane zbiorowo. Podane są wprawdzie miejscowości, ale bez ich
przypisania do konkretnego zdjęcia. Co gorsze, zamieszczona
reprodukcja listy dzieci, znajdująca się na odwrocie jednego z tych
zdjęć, jest częściowo zasłonięta. Sprawia to przykre wrażenie.
Realia zesłańczego życia są na
wystawie przedstawione dobrze. Podobnie jak opisany wcześniej wagon,
duże wrażenie robią rekonstrukcje obozowego baraku i szkolnej
izby. Szkoda tylko, że nauczyciele zostali opisani jako bezwzględni
realizatorzy państwowej polityki, a przecież często byli to
zesłańcy – obywatele radzieccy, czy w późniejszym okresie także
obywatele polscy.
Ogromnym plusem jest równorzędne
(oczywiście z zachowaniem chronologii) pokazanie dwóch dróg
wyjścia z piekła zsyłki: Armii Andersa, Armii Berlinga. Pierwsza
była przez dziesięciolecia przemilczana, druga bywa w ostatnich
latach pomijana. Zarówno opisy jak i informacje przekazane przez
przewodników są obiektywne i wyważone. Na uwagę zasługuje zdanie
wypowiedziane przez jednego z przewodników (cytuję z pamięci):
„niczyja to wina ani zasługa, kto do której armii trafił”.
Repatriacja… przechodząc koło
wagonów, z których spoglądają na nas wynędzniali i obdarci
tułacze, stąpamy po miękkiej podłodze. Ma to za zadanie zwrócić
uwagę na niepewność losu w nowym miejscu. I takie opinie
rzeczywiście pojawiają się w relacjach sybirackich.
Zaskoczyła mnie zupełna nieobecność
informacji o naszych przyjaciołach z Rosji i byłych republik
radzieckich, bez mozolnej pracy których niemożliwe byłoby
zgromadzenie ogromnej bazy danych o represjonowanych obywatelach
polskich. Wymienię tylko zmarłego w tym roku Michaiła Borysowicza
Rogacziowa ze stowarzyszenia „Pokajanje”, który opracował i
wydał 13 tomów zawierających dane osób represjonowanych, dwa z
nich poświęcone obywatelom polskim. A przecież osób tych jest
bardzo wiele, od naukowców, bibliotekarzy, po pracowników leśnych.
Wypadałoby o nich wspomnieć.
Niniejszy tekst nie pretenduje do roli
opisu, z pewnością pominąłem w nim wiele informacji i mam
świadomość subiektywności. Do czasu jego ukończenia nie
przeglądałem obszernego katalogu wystawy, aby skoncentrować się
wyłącznie na tym, co zauważyłem w trakcie zwiedzania. Być może
z pomocą katalogu można odnaleźć te informacje, których na
wystawie mi brakowało, ale chyba nie takie powinno być zamierzenie
autorów.
Czy zatem warto zwiedzić Muzeum Sybiru?
Zdecydowanie tak.
Janusz Kobryń
Bystrzyckie Stowarzyszenie Pamięci
Zesłańców Sybiru i Ofiar Represji