O mającej nastąpić deportacji
zdecydowana większość naszych rodzin nic nie wiedziała. Chociaż
oznaki przygotowań do tej akcji niektórzy zauważyli –
gromadzenie dużej ilości wagonów towarowych na stacjach i
zaprzęgów konnych w majątkach. Dla wszystkich deportacja była
zaskoczeniem. Negatywnie oceniamy funkcjonariuszy NKWD i
towarzyszących im Ukraińców i Białorusinów. Często jedni nie
pozwalali zabierać maszyn do szycia, pościeli, kożuchów, większej
ilości żywności. I wtedy, wedle autorów, interweniowali
enkawudziści, zezwalając na ich zabranie, a nawet podpowiadali, co
należy wziąć. Ale takich przypadków było niewiele. Może
konwojenci byli litościwi, a może chcieli postępować zgodnie z
Instrukcją nr 3 Ławrentija Berii z dnia 29.12.1939 roku,
zezwalającą na zabranie bagażu do 500 kg na rodzinę. Wymieniona
instrukcja Ł. Berii określała warunki przewozu zesłańców: „W
każdym wagonie mieści się 25 osób dorosłych i dzieci z rzeczami
[…] W czasie podróży koleją przesiedleńcy-osadnicy otrzymują
bezpłatnie raz na dobę gorący posiłek i 800 gramów chleba na
osobę.” Jeśli pkt. 3 instrukcji był w minimalnym stopniu
spełniany, to punkty 5 i 7 w ogóle nie były brane pod uwagę przez
konwojentów.
Warunki w jakich odbywał się
transport do miejsc przeznaczenia były koszmarne. Brak wody, opału,
złe warunki sanitarne, brak opieki lekarskiej, zgony dzieci i
starców wynoszonych na śnieg w czasie postojów, wszystko to
potęgowało przygnębienie i rozstrój nerwowy. Mimo terroru i
ścisłego nadzoru były przypadki ucieczek z transportu, a nawet i z
miejsc osiedlenia.
W miejscu osiedlenia NKWD stosowało
terror i poniżanie ludzi. Ciągłe powtarzano, że jesteśmy tam na
zawsze, a Polski nie ma i nigdy nie będzie. Warunki mieszkaniowe i
sanitarne były bardzo złe, podobne do łagrowych. Praca w tajdze,
kopalniach, kołchozach i sowchozach opisywana jest jako bardzo
ciężka. Z niskiej płacy potrącano 10% na utrzymanie biur i
personelu NKWD. Zesłańcy nieprzystosowani do pracy fizycznej często
załamywali się. Opieka lekarska była w zasadzie żadna –
brakowało lekarstw i personelu medycznego. Śmiertelność była
bardzo duża, szczególnie dzieci i osób starszych. Wymierały całe
rodziny, głównie z powodu głodu, chorób, ciężkiej pracy,
załamania psychicznego. Osierocone dzieci trafiały do domów
dziecka. Rodzeństwo bardzo często celowo rozdzielano, by łatwiej
było dzieci wynarodowić. Za nieobecność w pracy karano grzywnami,
aresztami. Bardzo surowo karano za kradzież artykułów
żywnościowych z pól kołchozowych, owsa przeznaczonego dla konia.
Wymierzana kara i jej rodzaj zależały najczęściej od stanowiska
miejscowych funkcjonariuszy NKWD.
Pojawiają się we wspomnieniach także
sytuacje, kiedy to komendant NKWD zachęcał Polaków do zakładania
ogródków: Sadźcie ziemniaki, bo z wypłaty nie przeżyjecie! I w
wielu wspomnieniach przewija się nadzieja i ciągłe oczekiwanie na
interwencję państw zachodnich i rychły powrót do Polski
Ważnym momentem we wspomnieniach
wszystkich zesłańców jest amnestia i tworzenie wojska polskiego
pod dowództwem generała Andersa. Z łagrów wracali dorośli
członkowie rodzin. Byliśmy ogromnie wdzięczni generałowi
Władysławowi Sikorskiemu za to, że nie zapomniał o nas. Wróciła
nadzieja na odmianę losu. Swoboda przemieszczania się i nadzieja na
wyjazd ze Związku Sowieckiego do Iranu skłoniła wielu zesłańców
do wyjazdu z północnych rejonów Rosji, na południe – do
Kazachstanu i Uzbekistanu. Nie wszystkim zesłańcom udało się
opuścić Związek Sowiecki wraz z armią Andersa. Wielu opisuje swe
tułacze i nędzne życie w Kazachstanie, gdzie przyszło im
zamieszkać i pracować. Wielu żałowało, że opuściło pierwsze
miejsce zsyłki, gdzie już mieli w miarę ustabilizowane życie, a
tam musieli przystosowywać się na nowo do odmiennych warunków
pracy i innego klimatu.
Wyjście armii Andersa ze Związku
Sowieckiego spowodowało nowe represje, przymusową paszportyzację,
z którą nie wszyscy się godzili i często trafiali do więzienia.
Inni w obawie o los dzieci godzili się na to. Brak we wspomnieniach
rozważań o przyczynach wyjścia armii Andersa. Dominuje
przekonanie, że byli ludzie, którzy o Polsce i Polakach zesłańcach
myśleli i pragnęli byśmy jak najszybciej do kraju wrócili. W tym
okresie nie tylko NKWD, ale i zwykli ludzie odnoszą się do Polaków,
jak do niewdzięczników, bo polskie wojsko opuściło Związek
Sowiecki, nie chciało wspólnie z armią sowiecką walczyć z
Niemcami. Śladów, by Polacy przejmowali się zbytnio tą opinią,
we wspomnieniach brak. Dominuje opinia, że racja była po naszej
stronie. Wszyscy autorzy podkreślają, że ciągle żyli nadzieją
na powrót do Polski. I nadzieja ta się spełniła, świadczy o tym
druga amnestia, powstanie Związku Patriotów Polskich i tworzenie
armii polskiej pod dowództwem pułkownika Zygmunta Berlinga. Wielu
wyraża przekonanie, że dużą rolę odegrali tu Wanda Wasilewska i
Zygmunt Berling. Do wojska polskiego szli mężczyźni i kobiety,
dorośli i małoletni z poboru i ochotnicy – byle tylko wyrwać się
z miejsca zsyłki i nie umrzeć tam z głodu i chorób! Była też
obietnica przemieszczenia zesłańców z północnych rejonów do
rejonów o łagodniejszym klimacie i lepszym zaopatrzeniem w żywność.
Została zrealizowana w 1944 roku.
O stosunku oficjalnej władzy
sowieckiej do Polaków (a szczególnie NKWD) wiemy, że był zły.
Warto powiedzieć o tym, jak postrzegali i jak odnosili się do nas
rdzenni mieszkańcy w miejscach zsyłki i zesłańcy – ofiary
sowieckiego terroru. Brak jest wzmianek, by zwykli ludzie (to znaczy
nie związani z systemem władzy) byli do nas, Polaków, nastawieni
negatywnie, nie chcieli nam pomóc. Jeśli tego nie czynili, to tylko
w obawie, by ich życzliwość i zwykła sympatia do zesłańca nie
dotarła do NKWD, bo system donosów funkcjonował tam nieźle. O
Zyrjanach (w Komi) wielu wyraża się bardzo życzliwie, ocenia ich
jako ludzi rodem z Ewangelii – sami niezwykle uczciwi i tak samo
oceniający innych, obcych im ludzi.
Rok 1946 był dla nas wydarzeniem od
dawna oczekiwanym. Związek Patriotów Polskich dotrzymał obietnicy,
że do Polski wrócimy. Otrzymaliśmy dokumenty repatriacyjne na
powrót do Polski. Nieliczni wrócili dzięki własnej zaradności
już w 1945. Do jakiej Polski, w jakich granicach, tego nasi rodzice
w chwili wyjazdu nie wiedzieli. Ważne było, że jedziemy do Polski.
Są wzmianki o tym, jak Polacy żegnali się z tamtejszą ludnością
i władzą. Miało być miło i uroczyście. I tak było. Były
uroczyste koncerty organizowane przez Polaków jako niespodzianka dla
tamtejszych mieszkańców i władzy. Były serdeczne pożegnania w
węższym gronie z mieszkańcami, były i łzy z powodu rozstań
serdecznych przyjaciół. Czy robiono to z przekonaniem i z głębi
serca mogą to powiedzieć ci, którzy uroczyste pożegnania
organizowali. Ważne, że pozostało dobre wrażenie wśród zwykłych
ludzi, którzy nam w różny sposób pomagali – radą i jedzeniem,
a i dobrym słowem podtrzymywali na duchu w trudnych dla nas
sytuacjach.
Przekroczenie granicy polskiej i
spotkanie polskiego żołnierza w czapce z orzełkiem było dla wielu
zesłańców niezapomnianą chwilą. Były łzy wzruszenia,
ucałowania i słowa radości, że wreszcie jesteśmy w Polsce. Po
drodze, w czasie postojów w większych miastach, odwiedzano
miejscowe kościoły, dziękując Bogu za ocalenie i szczęśliwy
powrót.
Ci, którzy trafili do armii
kościuszkowskiej opisują przebieg szkolenia i bitwę nierzadko w
sposób całkowicie odmienny od tego, który obowiązywał oficjalne.
Zgodni są co do tego, że wstąpienie do armii kościuszkowskiej
było dla nich jedyną możliwością wyrwania się ze zsyłki i
walki o Polskę. Opisują też poszukiwania swoich rodzin
powracających z Syberii.
Dzieci z domów dziecka z trudem były
odnajdywane przez rodziców i rodzeństwo. W swoich wspomnieniach
opisują wstrząsające warunki w jakich żyły i starania polskiego
personelu i władz – aby je ratować i przywieźć z powrotem do
Polski.
Kilku autorów wspomnień trafiło do
armii Andersa. Po powrocie władza ludowa traktowała ich
podejrzliwie. Wielu było wielokrotnie przesłuchiwanych, a nawet
więzionych bez wyroku sądowego. Nie było to godne przywitanie.
Osiedlenie byłych mieszkańców Kresów
Wschodnich na terenie powiatu bystrzyckiego było dla nas nie lada
wyzwaniem. Bo to nie ojcowizna a obczyzna. Napotkaliśmy tu inne
(górzyste) tereny, większość samodzielnych gospodarstw była już
pozajmowana przez repatriantów ze wschodu i centralnej Polski,
przybyłych tu wcześniej, bo w 1945 roku. Nie były to dobre
warunki, aby rozpoczynać życie na nowo, po sześcioletniej zsyłce,
bez ubrań, pieniędzy, często ze zrujnowanym zdrowiem. Nie zawsze
miejscowe władze właściwie odnosiły się do sybiraków proszących
o pomoc. Starzy i schorowani rodzice z rodzin sybirackich często już
nie byli w stanie sprostać warunkom gospodarowania w górzystym
terenie.
O swym pobycie na zesłaniu sybiracy
woleli głośno nie rozmawiać. I ściany miały uszy, w jednym ze
wspomnień pojawia się pogróżka: –Uważajcie, my mamy ręce
długie, dostaniemy was jeżeli nawet coś piśniecie! Oficjalnie
zaczęliśmy mówić o tym dopiero po zmianach politycznych i po
powstaniu Związku Sybiraków.
Jestem przekonany, że warto było
poczynić starania, by sybirackie losy utrwalić na piśmie. Aby
nasze dzieci i wnuki poznały losy swoich rodzin w Związku
Sowieckim. Zebrane w tej publikacji wspomnienia dedykujemy pamięci
naszych rodziców, dzięki którym przeżyliśmy.
Jerzy Kobryń, Prezes Koła Związku
Sybiraków w Bystrzycy Kłodzkiej
[Ze wstępu do „Wspomnień Sybiraków…, Bystrzyca Kł, 2008]